top of page

Jesienny Rajd Tysiąca Wspomnień – z siodła przez historię i przyrodę

Są takie rajdy konne, po których zostaje w człowieku cisza — nie z przemęczenia, ale z zachwytu.


Tak właśnie było podczas jesiennej edycji Rajdu Tysiąca Wspomnień – trzydniowego rajdu konnego dla dorosłych, wędrownego i krajoznawczego, który poprowadził nas przez lasy, wsie i miejsca, gdzie historia wciąż oddycha.



🐴 Dzień pierwszy – w drodze po wspomnienia


W piątek przed południem ruszyliśmy z grupą czterech uczestników na trasę naszego rajdu wędrownego w jesiennej odsłonie. Przed nami trasa przez Ugoszcz, Chruszczewkę Szlachecką i Kutyski, gdzie przy żwirowni zrobiliśmy pierwszy popas. Siodła, zamyślenie, zapach jesieni. Konie spokojne, skupione, jakby wiedziały, że to dopiero początek przygody.


Za nami zostawały kolejne wsie – Telaki i Trzciniec Mały – a przed nami czekała stadnina w Nowej Wsi Kosowskiej, nasz dom na dwie noce.


Wieczorem, przy kolacji, było słychać rozmowy o koniach, trasie i o tym, co w życiu zostaje po takich wędrówkach.


Z każdym rajdem utwierdzamy się, że te spotkania są czymś więcej niż jazdą – są wspólnym odkrywaniem i budowaniem relacji.


Zobacz kilka kadrów z pierwszego dnia rajdu poniżej — jesienne światło, spokojne konie i pierwsze kilometry wspólnej drogi.


🌲 Dzień drugi – śladami ludzi i historii


Sobota była dniem, w którym jechaliśmy nie tylko przez lasy i łąki, ale też przez opowieści i pamięć tych ziem.


Z Nowej Wsi wyruszyliśmy w stronę Ratyńca, gdzie przekroczyliśmy rzekę Buczynkę – spokojną, wijącą się między łąkami. Dalej, przez Kolonię Kucza i Dąbrówkę, kierowaliśmy się ku wsi Paulinów, miejscu o niezwykłej historii.


To właśnie od imienia Pauliny Górskiej z Krasińskich, właścicielki dóbr sterdyńskich, wzięła się nazwa folwarku Paulinów. Paulina była kobietą wyjątkową – arystokratką o ogromnym sercu, działaczką charytatywną, fundatorką szkół, szpitali i ochronki dla sierot. W XIX wieku wraz z mężem, Ludwikiem Górskim, prowadzili w tych stronach dobra ziemskie, w których zamiast pańszczyzny wprowadzili odpłatną pracę, wspierali powstańców i szerzyli edukację. Jadąc tą trasą, czuliśmy, że to nie tylko piękny pejzaż – to fragment historii ludzi, którzy zmieniali świat wokół siebie.


Kiedy dotarliśmy do Sterdyni, zatrzymaliśmy się przy drewnianej cerkwi, jednej z najstarszych świątyń w okolicy. To tu proboszcz ks. Nikon Dyakowski w XIX wieku odważnie bronił wiary unickiej, za co został zesłany w głąb Rosji. Dziś cerkiew stoi cicho, pachnąc żywicą i historią, a jej deski przypominają, że odwaga ma różne oblicza.


Tuż obok, w cieniu kasztanów jadąc dawną brukowaną aleją kasztanowców odnaleźliśmy ślady dawnego dworu w Łazowie.


Dziś z tego majestatycznego dworu pozostała jedynie piętrowa przybudówka z niewielką sionką z boku — reszta zabudowań już dawno zniknęła, pochłonięta przez czas i zieleń. Jednak to miejsce wciąż ma w sobie coś z dawnego majestatu.


Historia dworu w Łazowie sięga połowy XIX wieku, kiedy wzniesiono go prawdopodobnie dla Stanisława Rzewuskiego. Losy tego majątku to opowieść o zmianach, jakie przetaczały się przez całe Podlasie.


W XVI wieku Łazów był królewszczyzną, w XVII należał do Ossolińskich, a potem – być może w części – stał się własnością kościelną. W pierwszej połowie XIX wieku przeszedł do Rzewuskich, a w 1827 roku należał do Stanisława Rzewuskiego.


W XX wieku majątek podzielił się między spadkobierców – w 1909 roku część należała do Stanisława Rzewuskiego, a część do Wacława Bryxe-Życkiego, którego gospodarstwo w późnych latach dwudziestych obejmowało aż 750 hektarów ziemi.


Dziś, patrząc na to miejsce z siodła, trudno sobie wyobrazić, że kiedyś tętniło tu życie – ale wystarczy zamknąć oczy, żeby usłyszeć stukot końskich kopyt po bruku, gwar na dworskich alejach i szelest kasztanów spadających z drzew. Takie chwile przypominają, że każdy rajd krajoznawczy jest podróżą nie tylko w przestrzeni, ale też w czasie.


Wieczorem, gdy zapadał zmierzch, dotarliśmy do Grądów, gdzie w półmroku majaczy sylwetka starego wiatraka typu koźlak. Stał tam jak strażnik dawnych wieków – niemy, ale piękny. W świetle zachodzącego słońca wyglądał jak znak, że warto wracać tu o każdej porze roku.



🌄 Dzień trzeci – przez lasy, historię i zapach wędzonki


Niedziela była dniem powrotu — ale nie zwykłego powrotu. Tego dnia ruszyliśmy inną trasą, przez Ceranów, Garnek, Podjabłońskie, Jakubiki i Wólkę Okrąglik, zamykając w pętli naszą trzydniową podróż.


W Ceranowie zatrzymaliśmy się przy kościele św. Józefa, ufundowanym przez Paulinę i Ludwika Górskich – tych samych, których ślady widzieliśmy dzień wcześniej. To miejsce symboliczne: w jego podziemiach spoczywa sama Paulina Górska, kobieta, która nadała ton całemu regionowi.


Patrząc na ceglany fronton świątyni, trudno nie poczuć wdzięczności – dla ludzi, którzy przed laty łączyli wiarę, edukację i miłość do tej ziemi.


Za Ceranowem jechaliśmy ścieżką dydaktyczną przez lasy. Między drzewami wisiały budki dla nietoperzy, a tuż przy drodze stanęła figura św. Huberta, patrona lasów i zwierzyny. Św. Hubert jakby towarzyszył nam w drodze – w tej ciszy, w tym rytmie końskich kroków.


W Garnku zatrzymaliśmy się na ostatni popas. Na stole pojawił się kapuśniak na kwaśno – mój ulubiony, pachnący wędzonką, przygotowany na swojskich wędzonych żeberkach. Był gorący, kwaśny i rozgrzewający – dokładnie taki, jaki smakuje najlepiej po trzech dniach w siodle. Przy stole były rozmowy, trochę zadumy po trzech dniach i ta szczególna więź, która rodzi się tylko po wspólnej drodze.


Po posiłku ruszyliśmy dalej, przez rezerwat przyrody Podjabłońskie. Jadąc przez las stępem znaleźliśmy krzyż z 1956 roku, którego historii na razie nie znamy. Na wiosnę w galopie nam umknął, a teraz tam szliśmy i spokojnie i ukazał nam się ukryty między drzewami obleczony w złoto jesiennych liści.


Takie miejsca przypominają, że każda droga ma swoją historię — czasem zapomnianą, czasem cichą, ukrytą wśród drzew.


W Jakubikach minęliśmy dawny młyn wodny na rzece Kosówka – dziś to już tylko zarys budynku, ale nadal czuć tam ducha dawnych czasów. Dalej przez Wólkę Okrąglik, obok starej szkoły im. św. Franciszka, jechaliśmy już w stronę domu.


I po wkroczeniu ponownie w bliskie nam lasy, zupełnie niespodziewanie, spotkaliśmy łosie. Stał sobie na środku drogi jakby szukał grzybów albo ucinał sobie popołudniową drzemkę. Spojrzał na nas przez chwilę i zniknął w gęstwinie. Ten moment zostanie z nami na długo – tak jak zapach jesiennego powietrza i ciepło końskiego grzbietu pod dłonią.


Kiedy wróciliśmy do stajni, zmęczenie mieszało się z wdzięcznością, a w głowie zostało jedno zdanie:

Rajdy konne krajoznawcze to nie tylko jazda – to bycie częścią historii i przyrody.

🧡 Co dalej?


Zima też może być piękna w siodle – zapraszamy na Sylwestra w Siodle – cztery dni połączenia jazdy konnej, wspólnego świętowania i poznawania naszych najbliższych okolic w zimowej odsłonie.


A w maju 2026 wracamy z wiosenną edycją Rajdu Tysiąca Wspomnień.

Jeśli kochasz konie, naturę i historie zaklęte w krajobrazie — zapisz się na nasz newsletter.


Dzielimy się tam zapowiedziami nowych rajdów konnych, wyjątkowymi wydarzeniami i kulisami naszych wypraw. Dzięki temu niczego nie przegapisz — a może właśnie w kolejnym rajdzie powstanie Twoje własne tysiąc wspomnień.

Komentarze


bottom of page